Koniec września 2009 tym razem kierunek naszej wyprawy, to wyspy na Pacyfiku oddalone od zachodniego brzegu Ekwadoru o 1000 km.- GALAPAGOS. Niezwykle miejsce gdzie Karol Darwin stworzył swoja teorie ewolucji.

Wspólnie z łódzkim Seaquestem pokusiliśmy się o nurkowanie w tym jedynym w swoim rodzaju miejscu nurkowym na świecie.
Moją podroż rozpocząłem z Detroit przez MIAMI dotarłem do stolicy Ekwadoru Quito. Moja podroż nie była zbyt męcząca, gdyż samego lotu maiłem tylko 6 godzin. Nocleg w Quito i nastepnego dnia rano samolot przez Guayakil do San Cristobal , to już na Galapagos. Reszta grupy nie miała tak lekko, ponieważ ich lot z Amsterdamu  do Guayakil trwał ponad 13 godzin. Spotkaliśmy się w samolocie podczas mojego miedzy lodowania. Coś w tym jest niezwykłego kiedy ruszając z dwóch rożnych zakątków świata spotykasz się z dobrymi znajomymi w samolocie, który potem już w ostatnim etapie podroży wiezie cię na niezapomnianą wyprawę.
Lądujemy w San Cristobal po niecałych dwóch godzinach lotu, krótka odprawa graniczna z nieodłączną oplatą za wjazd do parku narodowego którym jest cale Galapagos w kwocie 100 dolarów, odbiór bagażu i pakujemy się do autobusu. Czeka na nas nasz przewodnik Ruly z łodzi Deep Blue na której będziemy mieszkać i nurkować przez nadchodzący tydzień. Z nim pojedziemy do portu i tam zaokrętujemy się na nasza łódź.
Łódź jest duża i bardzo przestronna, kajuty wygodne z własną łazienką i klimatyzacją.
Serwis i posiłki naprawdę w najlepszym wydaniu. Tydzień minął bardzo szybko i komfortowo.
Wracając do najważniejszej części naszej wyprawy czyli do nurkowania, to rozpoczęliśmy od przymusowego „check divig”. Każdy bez wyjątku na stopień nurkowy i doświadczenie musiał obowiązkowo zdjąć i założyć maskę pod woda.  Zabawy z automatem tez nikogo nie ominęły i nie miało znaczenia ze w grupie jest instruktor i divemasterzy z wieloletnim doświadczeniem. Wszyscy równo, demokratycznie i bez dyskusji. Po zabawie w wodzie i celującym zdaniu „egzaminu” wróciliśmy na łódź, którą popłynęliśmy na wyspę North Seymore, gdzie na pierwszym nurkowaniu mięliśmy od razu kontakt ze rekinami rafowymi, było ich tam naprawdę bardzo dużo. Dla mnie osobiście, to coś niezwykłego,  bo  powiedzmy ze w bliski  zasięgu Polski, gdzie można zobaczyć rekiny, to Egipt, byłem tam wielokrotnie i przez te lata widziałem ich tam słownie: dwie sztuki. Tu na Galapagos na pierwszym konkretnym nurkowaniu od razu było ich tyle ze ciężko było je policzyć. Oglądając je śpiące w podwodnych jaskinkach i pływające pod silny oceaniczny prąd ( natleniają sobie w ten sposób skrzela) w głowie nieustannie nurtowała mnie myśl, co czeka mnie podczas następnych nurkowań?!. I rzeczywiście Galapagos, to jak film Hitchcocka zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem akcja robi się jeszcze bardziej dramatyczna.
W przerwie miedzy nurkowaniami, a były ich aż cztery dziennie, popłynęliśmy pontonem żeby zobaczyć faunę i florę wyspy przy której mięliśmy przyjemność nurkować.
Tu znowu można kolokwialnie stwierdzić ze opadła nam szczęka. Stworzenia które na niej żyją zupełnie nie boja się człowieka. Słynny  niebiesko-stopy ptak Booby, gdy stoi na ścieżce która akurat podąża twoja skromna osoba nie ruszy kupra na centymetr i to właśnie ty musi go łaskawie ominąć żeby przejść dalej i zobaczyć co oferuje ten niezwykły świat.  To samo dzieje się z fokami wygrzewającymi się na słońcu, leniwe cielska nic nie jest w stanie poruszyć i przesunąć z twojej drogi. Jedyne co okazywało oznaki życia to iguany żywiące się podwodnymi wodorostami. Być może trafiłem na porę posiłku, bo zgodnie wszystkie podążały do wody żeby za chwile zniknąć pod powierzchnia. Dla pasjonata fotografii i kamery, to raj, nie trzeba się męczyć żeby zrobić ujecie pyska ziewającej foki i to z odległości kilkudziesięciu centymetrów.  Robisz macro i nie potrzebujesz do tego specjalnego obiektywu.
Po wyczerpującym dniu ruszamy w ponad 12 godzinna podroż na sam kraniec archipelagu Galapagos na nasze rodzynki nurkowe wyspy Wolf i Darvin.

Generał………..