W tym roku przyszła pora na południowa Irlandię i to co chcieliśmy zrobić już od wielu lat, zanurkować na wraku niemieckiego U-boota U-260.
Jest 27 sierpnia wyjeżdżamy z Łodzi o północy przed nami ciągnąca się na zachód nitka autostrady (prawie 1600km.), która zaprowadzi nas do francuskiego portu Le Havre, tu po prawie dobie jazdy okrętujemy się na prom do Rosslare. Przed nami następne 24 godziny w morzu, nikt nie obiecywał nam ze będzie łatwo i nie jest. Wyprawy rządzą się troszkę swoimi własnymi prawami, nic nie jest podane na tacy i nie jest to wyjazd do pięciogwiazdkowego hotelu z pełnym serwisem. Osobiście uważam ze dojście do celu po trudach lepiej smakuje.
Wracając do naszej wyprawy długa podroż promowa pozwoliła naszej grupie przy szklaneczce whisky troszeczkę się zintegrować ( mięliśmy tym razem w grupie kilku fajnych, nowych kolegów). Docieramy wreszcie do brzegów Irlandii , stad już tylko 4 godziny drogi do nadmorskiego, urokliwego miasteczka Baltimore, niestety lewa strona drogi
Na miejscu jesteśmy około drugiej w nocy, pensjonat dla naszej 12 osobowej grupy czeka przygotowany, jeszcze tylko łyk piwka przed snem i wszyscy do łóżek.Poranek niestety nie wróży nam nic dobrego, pogoda jest mówiąc delikatnie do dupy.
Niski pułap chmur i silny południowo-zachodni wiatr nie nastraja nas optymistycznie.
John, właściciel bazy nurkowej zabiera nas jednak na pierwsze wrakowe nurkowanie. Wybiera miejsce najbardziej osłonięte od wiatru, a i tak nurkowanie nie jest łatwe ze względu na duża fale i słaba widoczność pod woda ( trochę jak w polskich jeziorach).
Osobiście jestem rozczarowany, ponieważ kręcę pod woda filmy i brak naturalnego światła połączone ze słaba wizura , to jak kręcenie z zaparowanym obiektywem. Pogoda przez następne dni niestety się nie poprawia, co prawda wyszło słonce i możemy podziwiać przepiękne, wysokie klify, ale morze dalej pokazuje swoja sile i upór.
Nurkujemy na 300 metrowym drobnicowcu Kowloon Bridge, olbrzym i znowu gdyby nie ta wizura…., John zabiera nas na nurkowanie z fokami piękne miejsce jest ich tam chyba ze dwadzieścia sztuk, te naprawdę duże foki wystawiają ciekawskie nosy z wody i bacznie obserwują jak szykujemy się do zejścia do wody. K…wa ta wizura doprowadzi mnie chyba do zawału serca, bliski jestem już wyrzucić kamerę za burtę, co ja bym wtedy dal za 5 metrów widoczności…, no nic ocean uczy pokory. Robimy dzień wolny z nadzieja na poprawę pogody i na pocieszenie naszych wymęczonych przez morze dusz przy kuflu prawdziwego, ciemnego, irlandzkiego Murphy`sa , to piwo naprawdę smakuje bosko!!!
Przychodzi dzień na nasz rodzynek U-260. John tym razem mówi ze Neptun nam sprzyja. Wszyscy są bardzo podekscytowani i skoncentrowani, bo to nurkowanie będzie wymagało od nas troszkę więcej dyscypliny, nasza perełka leży na 45 metrach. Po półtorej godzinie płynięcia docieramy na pozycje, John precyzyjnie rzuca opustowke i ustawia swoja łódź tak by prąd powierzchniowy zniósł nas dokładnie do boi. Obciążeni na maxa z twinami i stegami, dwójkami wskakujemy do wody, woda…, ulga …, wreszcie nic nie wazy. Ja z Romkiem jako pierwsi mięliśmy ta przyjemność zanurzyć głowy pod wodę, początek nie wygląda zachęcająco znów ta widoczność…, ale na 40 metrach łaskawy Neptun odsłania nam w pełnej okazałości wspaniale zachowanego niemieckiego u-boota klasy VIIC. Nasz U-260 leży pod kontem 45 stopni na bakburcie, nasza eksploracje rozpoczęliśmy od kiosku który jak cały okręt jest doskonale zachowany.
Otwarty główny właz wygląda tak jakby dopiero co opuścili go członkowie załogi. Przez właz widać wąskie przejście do środka okrętu i dużo porozrzucanych rzeczy. W tym bojowa lornetkę, która kapitan używał do ataku nawodnego, dostępna prawie na wyciągniecie ręki, no gdyby była on dłuższa o jakiś metr 😉 do tego antena i szklane oko peryskopu robią naprawdę duże wrażenie. Opuszczając kiosk płyniemy w stronę rufy, na boku zbiorniki balastowe, z drewnianego pokładu niestety nic już nie zostało, ale i tak kształt szkieletu wygląda imponująco. Docieramy do samego koniuszka rufy, opływając go w kierunku śrub i rufowych sterów głębokości, dla kogoś kto czuje wraki widok jest bajeczny. W takich chwilach człowiek żałuje ze nie jest ryba i nie może spenetrować takiego miejsca centymetr po centymetrze. 35 minut czasu dennego mija bardzo szybko, a i tak daje nam to „ dłuższą chwile” wiszenia na linie i wspominania obrazów, których przed krótka chwilą mięliśmy szczęście oglądać. Mogę śmiało teraz powiedzieć ze było to jedno z najlepszych nurkowań w moim życiu i nawet tylko dla tego nurka warto było tłuc się taki kawał świata. Do tego mam fajny materiał filmowy, który wkrótce będziecie również mogli obejrzeć. Uśmiechnięte gęby po nurkowaniu mówią same za siebie i nie trzeba się już pytać czy nurkowanie było udane. Wszyscy chce wrócić tam jeszcze raz, każdy po swojemu zaklina pogodę żeby nam to umożliwiła.
Następny dzień i znowu nasza perełka, tym razem po małych problemach z łódką docieramy na pozycje troszkę spóźnieni i to niestety kosztuje nas dość dużym prądem przy samym okręcie. Pogorszyła się również widoczność, ale nie na tyle żeby nie wykrzesać z niej kilka ciekawych ujęć. Tym razem oczywiście po spędzeniu „chwilki” przy kiosku płyniemy w stronę dziobu, mijamy otwory wentylacyjne na burcie oraz dwa włazy jeden do ładowania torped drugi dla załogi , docieramy do dziobu. Ten niestety nie jest już w tak dobrym stanie, ponieważ podczas tonięcia został zniszczony uderzeniem o morskie dno. Powyginane blachy poszycia odsłoniły wyrzutnie torpedowe z których do polowy długości wysunęły się dwie torpedy. Leża na dnie jakby za chwile miały popłynąć w poszukiwaniu swojego celu, wrażenie jest niesamowite, tym bardziej ze są one wypełnione ponad 200kg materiału wybuchowego, dreszczyk emocji…
Historie zatonięcia i odnalezienia wraku umieściliśmy już w archiwum, bo rożni się ona trochę od wersji oficjalnej.
Pogoda na tej wyprawie niestety nie była dla nas przyjazna. John, który oprócz prowadzenia bazy nurkowej jest także członkiem miejscowego rescu team, udziela się w polityce, to jeszcze jest pilotem samolotów pasażerskich. Ten naprawdę fajny gość robił wszystko co mógł żeby nasz tydzień był jak najbardziej udany nurkowo, niestety siła oceanu i pogody nie jest zależna od jednego człowieka. Dwa super nurki na naszej perełce plus fajny z niej materiał filmowy pozwalają zapomnieć o wcześniejszych nie najlepszych nurkowaniach .
Jeszcze tylko pożegnalny wieczór w miejscowym pubie, aksamitny, ciemny, irlandzki browar smakuje jeszcze lepiej jak nie musisz za niego płacić. Pijemy nim zdrowie jeszcze nie narodzonego nurka wrakowego, jeden z naszych kolegów właśnie dowiedział się ze będzie ojcem.
Teraz już tylko „krótka” droga do domu i planowanie następnych wypraw wrakowych.
Generał.