Słychać miarowe mruczenie silnika, gładka woda wydaje się nierówna niczym brukowana ulica, z prędkością 35 węzłów na ustaloną wcześniej pozycję mknie ponton z bazy nurkowej.
Na pokładzie chłopaki słuchają uważnie ostatnich wskazówek co do tego nurkowania. Zacumowaliśmy, ostatnie przygotowania, już w milczeniu, każdy ubiera swój sprzęt, sprzęt od którego będzie zależało przeżycie pod wodą. Ustalonymi wcześniej grupami skaczemy do wody, jeszcze tylko dopłynąć do opustówki i rozpoczynamy zanurzenie. Przed nami wielki błękit, kontrolny przystanek na 6 metrach, ostatnie sprawdzenie czy w zespole niczego nie brakuje, czy nigdzie nie widać bąbli ulatniającego się gazu świadczącego o nieszczelności, ostatnie ćwiczenie, każdy z nas symuluje podanie automatu temu drugiemu, gdyby zabrakło gazu i… i w końcu możemy się zanurzyć. Przed nami krystalicznie czysta woda, w pionie widoczność sięga 35 metrów, jeszcze tylko chwila i naszym oczom ukazuje się wrak, cel naszego nurkowania.
Tak zaczęło się nasze pierwsze nurkowanie na Sardynii, wyspie, która położona jest niemalże w sercu Morza Śródziemnego – stąd można powiedzieć że w czasie II wojny pełniła funkcję „lotniskowca” i bazy floty morskiej. W pierwszej części wojny, sprzymierzone z Niemcami faszystowskie Włochy dawały na Sardynii wsparcie Niemieckiej flocie. Stawiały skuteczny opór aliantom w realizacji planów zdobycia wyspy w imię przesłania „kto ma Sardynię, ma Morze Śródziemne”. Dopiero w 1944 roku wojska amerykańskie przejęły wyspę. Na kanwie tej historii rozegrały się dziejowe historie wielu pływających w jej rejonie okrętów. Część z nich zatonęła w wyniku bezpośrednich starć na morzu, inne poszły na dno spotykając na swojej drodze miny.
Spokojnie płyniemy wzdłuż burty tankowca M/S Romagna, głębokość nie przekracza 45 metrów. Oddychamy Nitroksem 28, mieszanką wzbogacona w tlen. Patrzę czy moi koledzy są niedaleko, zataczam kółko latarką, odpowiadają mi niemal natychmiast dwa kolejne kółka, wszystko w porządku, potwierdzili, jest OK. Dopływamy do dziobu a właściwie tego co z niego pozostało, nasz wrak zatonął na skutek zderzenia z miną przed nami sterta groźnie pogiętych, zardzewiałych blach, świecimy latarkami, jest, przejście jest wystarczająco duże, zaczepiamy kołowrotek i rozwijając naszą nić Ariadny wpływamy do środka, do ładowni. Zamykasz oczy i możesz się poczuć jakbyś cofnął się w czasie o 55 lat. Wrak zatonął w 1943 roku, a na dnie wszystko wygląda jakby działało jeszcze wczoraj. Na zaworach instalacji do przepompowywania ropy jest tylko kilkucentymetrowy nalot mułu. Pływamy w kompletnej ciemności, tylko nasze latarki dają nam poczucie bezpieczeństwa, zerkamy na komputery nurkowe, to już 28 minuta na dnie, czas do domu, wracamy zwijając linkę, która doprowadzi nas do wyjścia, wreszcie widać światło słoneczne, wszystko się udało, teraz tylko jeszcze powolna droga na powierzchnię, Na dnie byliśmy 35 minut, 40 minut będziemy się wynurzać, to cena którą trzeba zapłacić żeby to obejrzeć.
Kolejne nurkowania odkrywają przed nami tajemnice następnych wraków, holownika portowego LT221, transportowca Issonzo, czy kolejnego Loredan, jednego z piękniejszych wraków Sardynii. Głębokość już znaczna, nikt nie przekracza 60 metrów, oddychamy już mieszanką zawierającą hel, to konieczne do spokojnej eksploracji. Cały wrak porośnięty jest kolorowymi pięknymi Gorgoniami, które jak wielkie liście spokojnie poruszają się w wodzie stanowiąc schronienie dla milionów ryb. Ostatnie nurkowanie, ostatnia dekompresja, wszystko się udało 14 osób spełniło swoje marzenie. Dla niektórych było to nurkowanie życia, dla niektórych pierwsze w tak czystej wodzie, dla niektórych było to najdłuższe nurkowanie, każdy miał swoje „naj” nurkowanie. Jeszcze kilka minut dekompresji i można będzie odetchnąć świeżym powietrzem, zrobiliśmy 10 nurkowań, zużyliśmy 516 tysięcy litrów gazu którym oddychaliśmy, przejedziemy 4500 kilometrów, spędziliśmy 10 cudownych dni w towarzystwie ludzi którym ufamy, takim którzy by nam pomogli gdyby tego było trzeba……